Natura, natura, natura! Wiadomo, że to co jest naturalne podobno jest najlepsze. W poszukiwaniu idealnego koloru dla moich włosów odkryłam farbę Color & soin. Farba z naturalnych składników, bez dodatku amoniaku. Dostępna jedynie w aptekach. Skuszona przede wszystkim kolorem, dziarskim krokiem wyruszyłam w stronę apteki. Myślę sobie kupię, a co☺ I tu klops! Farby są, ale nie w moim kolorze. Nie dam za wygraną. Zamówiłam! Jutro będzie! No i obleciał mnie strach. I co, jak będą rude i stracę mój ulubiony blond? Więc poszłam do mojej fryzjerki zapytać czy znów przypadkiem nie zobaczę czerwieni na mojej blond głowie. Z serdecznym uśmiechem fryzjerka uśmiechnęła się i mówi "odratujemy". Fakt kto jak kto, ale ona jedna wie ile razy ratowała mnie z włosowych opresji. W takim razie farbujemy!
Następnego dnia po pracy szybkim krokiem, co by nikt nie wykupił lecę po moja farbę i słyszę cenę 40 złotych. What? Za farbę? No chyba kogoś pogięło ale nie, jak kupuję to kupuję! Zdzierstwo w biały dzień, ale co poradzić. Następnym razem kupię przez net, piątak w kieszeni!
Wracam więc do domu i mówię do drugiego dzielnego mojego fryzjera "ociec farbujemy!" I tyle wstępu!☺
Wymieszałam standardowo zawartości dwóch buteleczek i lecimy! Tatinek farbę w dłoń, zaczyna nakładać i mówi: e dziwna jakaś. Jako że farbuje i mnie, i moją mamę to wie! Mianem "dziwna" określił konsystencję, w końcu zawsze nakłada krem koloryzujący a tu proszę: żel w kolorze miodu. Nakłada i nakłada i myślę pff ... śmierdzi! Nie taki drażniący zapach, ale intensywnie ziołowy. Nie wiem czy nie przyjemny, nie amoniakowy, ale zioła. Dużo ziół. Zniosę! Koniec nakładania i czekam 40 minut z życia. I czekam, i czekam a tu proszę, nie swędzi, nie przeszkadza jednak wciąż śmierdzi! Dodam jeszcze, że jeśli chodzi o ilość farby to zawsze mój Tatinek marudził, że za mało jedno opakowanie, bo że niby moje włosy krótkie, to jakby ich tak jakoś dużo. A tu proszę, za dużo farby! Co prawda syoss ma po 50 ml buteleczki, a tu 60 ml. I sobie myślę: no syossy trzeba kupić dwa a tu jedną i w sumie cena przestaje być taka wysoka☺. No to siedzę, tracę te 40 minut z życia i myślę: zerknę w lustro, a co, nie wytrzymam! I aaa... na głowie mam bordo kupę. I aaa... rudy, będę ruda, jeny, ale nie pięknie ognisto czerwono, ale bordo kupa!!!! Ale myślę nie, nie zmywam co ma być to będzie, zresztą moja fryzjerka uratuje! Mija wiec te moje 40 minut i idę myć. Płuczę i płuczę, i nie myjąc jeszcze włosów szamponem, zerkam w lustro, kamień z serca jest blond!!!!! Do farby dołączona odżywka, wiec myje; nakładam, czekam. Moje włosy jakby niezbyt zachwycone farbowaniem, więc sięgam po moją odżywkę i już jest dobrze!
Moja ocena 5/5 za kolor identyczny jak na opakowaniu, dziwny, ale nie chemiczny zapach i zero swędzenia!
Dodam jeszcze że cały post stworzyłam na aplikacji mobilnej na smartfonie więc mam nadzieję, że jakoś wygląda i nie ma w nim dużo błędów☺ ale uczę się!
Dodaję fotki autorstwa mojego i Tatinka
Następnego dnia po pracy szybkim krokiem, co by nikt nie wykupił lecę po moja farbę i słyszę cenę 40 złotych. What? Za farbę? No chyba kogoś pogięło ale nie, jak kupuję to kupuję! Zdzierstwo w biały dzień, ale co poradzić. Następnym razem kupię przez net, piątak w kieszeni!
Wracam więc do domu i mówię do drugiego dzielnego mojego fryzjera "ociec farbujemy!" I tyle wstępu!☺
Wymieszałam standardowo zawartości dwóch buteleczek i lecimy! Tatinek farbę w dłoń, zaczyna nakładać i mówi: e dziwna jakaś. Jako że farbuje i mnie, i moją mamę to wie! Mianem "dziwna" określił konsystencję, w końcu zawsze nakłada krem koloryzujący a tu proszę: żel w kolorze miodu. Nakłada i nakłada i myślę pff ... śmierdzi! Nie taki drażniący zapach, ale intensywnie ziołowy. Nie wiem czy nie przyjemny, nie amoniakowy, ale zioła. Dużo ziół. Zniosę! Koniec nakładania i czekam 40 minut z życia. I czekam, i czekam a tu proszę, nie swędzi, nie przeszkadza jednak wciąż śmierdzi! Dodam jeszcze, że jeśli chodzi o ilość farby to zawsze mój Tatinek marudził, że za mało jedno opakowanie, bo że niby moje włosy krótkie, to jakby ich tak jakoś dużo. A tu proszę, za dużo farby! Co prawda syoss ma po 50 ml buteleczki, a tu 60 ml. I sobie myślę: no syossy trzeba kupić dwa a tu jedną i w sumie cena przestaje być taka wysoka☺. No to siedzę, tracę te 40 minut z życia i myślę: zerknę w lustro, a co, nie wytrzymam! I aaa... na głowie mam bordo kupę. I aaa... rudy, będę ruda, jeny, ale nie pięknie ognisto czerwono, ale bordo kupa!!!! Ale myślę nie, nie zmywam co ma być to będzie, zresztą moja fryzjerka uratuje! Mija wiec te moje 40 minut i idę myć. Płuczę i płuczę, i nie myjąc jeszcze włosów szamponem, zerkam w lustro, kamień z serca jest blond!!!!! Do farby dołączona odżywka, wiec myje; nakładam, czekam. Moje włosy jakby niezbyt zachwycone farbowaniem, więc sięgam po moją odżywkę i już jest dobrze!
Moja ocena 5/5 za kolor identyczny jak na opakowaniu, dziwny, ale nie chemiczny zapach i zero swędzenia!
Dodam jeszcze że cały post stworzyłam na aplikacji mobilnej na smartfonie więc mam nadzieję, że jakoś wygląda i nie ma w nim dużo błędów☺ ale uczę się!
Dodaję fotki autorstwa mojego i Tatinka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz